wtorek, 25 sierpnia 2015

Ekscentryczny nauczyciel muzyki doprowadził do śmierci ucznia?

Czyli, czy Fletcher przesadzał? (Mowa oczywiście o filmie „Whiplash”)
Odpowiedź nasuwa się sama – przecież jego uczeń zabił się przez depresję i nerwicę jakich nabawił się pod czułą opieką muzyka. Śmierci się nie ignoruje.
Osobiście do takiej ignorancji zachęcam.
Fletcher nie zrobił nic złego. Ściślej, nie zrobił niczego co zmuszało ambitnych, młodych do pozostania pod jego opieką. Scena gdy bije Neimanna w pożądanym tempie. Co dokładnie zatrzymało perkusistę przed samoobroną, sprzeciwem i wyjściem z sali? On sam. Fletcher nawet by go nie tknął.
To ambicje przewyższające możliwości zabiły tego chłopaka. Dokładnie to widać w zachowaniu głównego bohatera, który chcąc zdążyć na koncert wpakowuję się w potencjalnie śmiertelny wypadek samochodowy.
Krew, pot i łzy (poniekąd nudne i oklepane), śmierć poprzednika i cudem przeżyty wypadek to wszystko było ryzykiem, które trzeba czasami podjąć za samą szansę bycia wielkim. Nie wszyscy są wstanie je podjąć. Nie wszyscy mają tyle sił. Nie wszyscy przecież są wielcy.
Najważniejsze jest to by wzbijać się ponad tłum racjonalnie. Ze świadomością swoich ograniczeń, psychicznych i fizycznych. Ten film mówi, że nie można pozwolić sobie na bezmyślność.
Jeśli znajdujemy się na tyle wysoko, że upadek może nas zabić lepiej uważnie stawiajmy stopy. I nie bójmy się zawrócić. Żyjąc mamy kolejną szansę.

Ale, ale... Przecież zginął człowiek!
No i co? Nie da się zrobić omletu bez stłuczenia paru jajek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz